Przed wyjazdem do miejscowości o, cokolwiek dziwacznej nazwie - Superdevoluy miałem tylko jedna obawę: jakich warunków spodziewać się można na stokach w ostatnim tygodniu marca, biorąc pod uwagę, ze internetowe pogodynki bezlitośnie pokazywały w okolicach temperatury dodatnie. "Minus", co prawda, pojawiał sie w nocy, ale nie rozwiewał o to do końca moich wątpliwości. Na miejscu okazało sie jednak, ze warunki były świetne, pierwszy raz w życiu miałem sposobność zjeżdżania ze stoku w krótkim rękawku. Znajomi z wiecznie zachmurzonego, deszczowego, malarycznego Szczecina nie mogli uwierzyć, ze w Alpach można mieć jednocześnie śnieżna zimę i całkiem cieple lato (cieple do tego stopnia, ze kobiety opalały sie w bikini). W wyższych partiach gór śnieg był niemal idealny, a warunki do jazdy najlepsze jakie można sobie wyobrazić - nierzadko zdarzało sie, ze stoki byly kompletnie puste. Żadnych zawalidróg, szkółek narciarskich, czy wywracających sie niemieckich dziadków, leżących zdradziecko pod hopami. Slowem - bajka!
Superdevoluy (wraz, z mieszcząca sie nieopodal, mieścina La Joue du Loup) zostało ponoć od początku zaprojektowane jako kurort dla turystów. I przyznać trzeba, ze to widać. Przypadło nam akurat mieszkać właśnie w La Jou du Loup i miasteczko sprawia wrażenie, jakby mieszkało tam (dosłownie) kilkadziesiąt osób. Jest jeden supermarket, parę bazarów z pamiątkami i jeden lokal, grający muzykę "dyskotekowa". Jeśli jest wśród czytających ktoś zajarany fotografia sportowa, to mogę z czystym sumieniem powiedzieć, ze będzie bardziej niż zadowolony. Nigdy wcześniej nie jechałem z ekipa straceńców takiego kalibru. Triki, jakie wyczyniają na hopach i boksach wyglądają przekozacko i wywołują lekkie niedowierzanie, ze ludzie łatają na takie wysokości z własnej woli i zupełnie na trzeźwo. Sam dzięki nim poczułem przypływ inspiracji i postanowiłem zabawić sie w Małysza - efekt mojego skoku będzie można prawdopodobnie niebawem podziwiać na kwejku, czy innych de motywatorach - filmik nagrany przy jego okazji jest bezcenny.
Również kompetencje społeczne organizatorów stoją na wysokim poziomie. Nikt nikomu oczywiście nie broni zejść ze stoku, zjeść obiadokolacje i walnąć sie do łóżka, lecz jeśli jest wśród czytających ktoś lubiący konkretne imprezy to myślę, ze nie mógł lepiej trafić. Praktycznie co wieczór odbywały sie balangi, dzięki którym przekonałem sie m.in. jak zabawne mogą być zwykle kalambury. Jedna z imprez przypłaciłem zresztą siniakami na dupie po próbie ćwiczenia w pokoju "elementów freestyle'u", wspomagając się krzesłami.
Podsumowując - wyjazd wspominam rewelacyjnie. Poznałem ekipę świetnych ludzi, przekonałem sie, ze są na świecie miejsca, gdzie można mieć jednocześnie zimę oraz lato i na pewno pisze sie na następne eskapady z EHSchool. Pozdro, Sambi Fristajlo